niedziela, 7 września 2014

Rozdział 6.

Zajęcia artystyczne. Phi, kto wymyślił taki idiotyczny przedmiot?
Rzuciłam torbę na ostatnią ławkę w klasie i usiadłam na krześle. Nie miałam nawet zamiaru przeprosić za spóźnienie, które wyniosło zaledwie 5 minut.
Dziwne było to, że nikt wcześniej nie zajął tego miejsca. Jakby czekało specjalnie dla mnie. Miałam stąd bardzo dobry widok na całą klasę.
Wyciągnęłam z torebki notes i długopis. Zaczęłam coś bazgrolić i nawet nie zauważyłam kiedy spod mojego "pióra" wyszedł, hm... obraz oczu. Obraz pięknych oczu, które ujrzałam tylko raz... i które wpatrywały się teraz we mnie. Spuściłam wzrok, gdy ujrzałam, że Fate się na mnie patrzy.
Co on tu robi?
Ma tu lekcje tak jak ty idiotko.
Oj cicho, warknęłam w myślach i mimowolnie się zarumieniłam.
Miał dziewczynę a przypatrywał się mi. A ty masz chłopaka i też się na niego gapisz. Zaraz nie wytrzymam. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Postanowiłam skupić się na lekcji co dla mnie było bezsensownym zajęciem. Ale lepsze to niż wgapianie się w chłopaka szkolnej lafiryndy. Odwróciłam wzrok i skupiłam się na rysowaniu tego, co zostało mi przerwane. Lekcja minęła spokojnie. Nauczycielka nic się nie czepiała, co było dla mnie nowością. Rozległ się dzwonek i wszyscy zaczęli się pakować. Wrzuciłam swoje rzeczy niedbale do torebki, gdy przede mną rozległ się głos nauczycielki.
- Panno Destiny, proszę podejść na chwilę.
Powstrzymałam salwę przekleństw, która cisnęła mi się na język. A dopiero ją pochwaliłam, pomyślałam.
Co za szybko, to niezdrowo, pamiętasz? Znów odezwał się ten wredny głosik, to moje drugie ja.
Z niechęcią zostałam po tej nudnej lekcji. Podeszłam z gracją do biurka panny Sophie. Nie była jeszcze mężatką, a już zaczęła, hmm… przekwitać? Boże Święty, skąd u mnie takie słownictwo. Otrząsnęłam się i stanęłam przy biurku, które było zawalone różnymi papierami i o dziwo jakimiś tkaninami. No tak, pieprznięta nauczycielka sztuki, z tego co mówił mi kiedyś przypadkiem Christopher.
- Panno Anderson, niech pani sobie nie myśli, że nie zauważyłam panny znacznego spóźnienia - spojrzałam na nią ze znudzeniem, ale wciąż słuchałam tego, co ma mi do powiedzenia. Jakoś nie uśmiechało mi się zostawać pierwszego dnia w nowej szkole po lekcjach.
- I co w związku z tym?
- Proszę nie być bezczelną - oburzyła się. - Nie będę zamykała cię w kozie ani skazywała na prace porządkowe, bo to według mnie bez sensu - w duchu się z nią zgodziłam. - Za to będziesz brała udział w szkolnym przedstawieniu.
- Dokładnie to musicalu.
Odwróciłam się i moim oczom ukazał się nikt inny tylko Fate Parker. W sumie to tego można było się spodziewać. Jak w jakiejś durnej i do tego cholernie taniej komedii romantycznej. Tym razem bez happy endu.
Cóż, przykro mi, moje ja odezwało się z sarkazmem.
- Musicalu, powiadasz? - zlustrowałam go wzrokiem, który po jakimś czasie zatrzymał się na jego kształtnych ustach. - Cóż, mamy problem. Ja nie potrafię śpiewać. Jeśli to wszystko, to życzę miłego dnia. Do-nie-zobaczenia.
I po prostu wyszłam. Co oni sobie myślą? Że za jakieś głupie pięciominutowe spóźnienie będę śpiewać w jakimś idiotycznym czymś przed całą szkołą. Niedoczekanie boskie.
- Destiny, zaczekaj!
- Czego ode mnie chcesz? - tak, to znów był Fate.
- Nie bądź niemiła.
- Nie mów, że jestem niemiła dopóki mnie nie poznasz - odgryzłam się i pomimo jego prośby o poczekanie, ruszyłam w dalszą drogę.
- Chcesz, żeby wyrzucili cię ze szkoły?
Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego.
- Nie zrobią tego.
- A jednak, Destiny. Nie znasz panny Sophie. Jest cholernie mściwa, a biorąc pod uwagę, że dyrektor jest jej niedalekim wujem, to sama wiesz co z tego może wyniknąć.
Westchnęłam głośno i zamknęłam oczy.
- Jeden musical, rola jakaś drugoplanowa. Nic więcej. Dziękuję za uwagę - ukłoniłam się ironicznie. - Żegnam.
Nie obchodziło mnie to, co sobie o mnie pomyślał. Miałam to głęboko w dupie. Jak na razie chciałam znaleźć Erica, co niestety mi się nie udało po dziesięciu minutach poszukiwania. Poszłam do toalety. Otworzyłam torebkę i znalazłam w niej puder. Wzięłam pędzelek i delikatnie przejechałam nim po kościach policzkowych. Wyciągnęłam fajkę i zapalniczkę. Weszłam do kabiny i usiadłam na sedesie. Wiedziałam, że na terenie szkoły nie można było palić, jednak miałam to w głębokim poważaniu. Wypuściłam bucha z ust i się uśmiechnęłam. Wbrew rozumowaniu mojego mózgu czułam, że serce podpowiada mi co innego. Byłam z Ericem, ale myślami wciąż wracałam do brązowych oczu Fate'a, jego kształtnych warg, które praktycznie ciągle układały się w (niestety) zaraźliwy uśmiech. Wypuściłam dym, który wzleciał wysoko w górę i w miarę wzlotu znikał. Usłyszałam jak ktoś wchodzi do łazienki. Nie pomyliłam się, zgadując, że to były dwie osoby.
- Morrigam, widziałaś tą nową, jak jej tam, Destiny? - byłą niewysoką blondynką, która miała zdecydowanie za dużo pudru na twarzy. Zauważyłam to, gdy ledwo lawirując na desce klozetowej, zajrzałam przez górną część kabiny. Tak, nadal paliłam.
- Tą blond sukę? Oczywiście. Pojawiła się w łazience, gdy wychodziłam z Fate'm. Chyba myślała, że mu obciągnęłam. A niech wie, że jest mój. Wytrzymać z tym nudziarzem do końca college'u i dobrą pozycję na uniwerku mam zagwarantowaną.
Zaśmiała się jak taka typowa suka i dziwka. Zastanawiałam się po co mam się dłużej przed nimi ukrywać. Wyrzuciłam niedopałem i spuściłam wodę z hukiem upuszczając deskę. Otworzyłam drzwi i podeszłam do umywalek. Odkręciłam wodę i włożyłam do niej ręce. Myjąc dłonie w powolnym tempie przyglądałam się mimice twarzy Morrigam, która z sekundy na sekundę stawała się coraz inna. Zakręciłam kurki i otrzepałam ręce nad zlewem. Zwinnym ruchem założyłam torbę na prawe ramię i ruszyłam do drzwi wyjściowych. Odwróciłam się na odchodne i z uśmiechem na twarzy, powiedziałam:
- Zobaczymy, czy jest twój.

Zamknęłam za sobą drzwi i głośno się zaśmiałam.

~ colorshandy

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 5.

- Cholera, Chris, wystraszyłeś mnie - syknęłam w jego stronę i prędko zatrzasnęłam za nim drzwi.
- Przepraszam - uniósł dłonie w geście obronnym i usiadł na rogu łóżka. - I jak rozmowa?
Zamknęłam krzyż i przysiadłam się do niego, opierając głowę o jego ramię. Był tak kurewsko kochany, lepszego brata wymarzyć sobie nie mogłam. Naprawdę. Westchnęłam głośno i zamknęłam oczy.
- Nie było tak źle jak myślałam - powiedziałam po chwili. - Będę chodzić z tobą do szkoły - dodałam.
- No nieźle - roześmiał się. - Jeszcze ciebie tam potrzeba - dodał już bardziej poważnie.
- Dzięki - wywróciłam oczami, a potem uśmiechnęłam się do niego. 
- Przynajmniej będę mógł pilnować tego, abyś chodziła na lekcje - rzucił, wstając z materaca.
- Żartujesz? - prychnęłam. - To raczej ja ciebie będę pilnować!
- A idź do diabła, ty mała bestio! - mruknął Chris, wychodząc z pokoju.
- Już u niego jestem! - zawołałam za nim i rzuciłam się na puchate poduszki, w końcu mogąc oddać się temu, co miałam na szyi.

***

Tak mocno zacisnęłam dłonie na materiale skórzanej kurtki, że aż zbielały mi kostki. Ledwo mogłam oddychać, a co dopiero skupić się na otaczającym mnie świecie, więc już pierwszego dnia prawie umarłam. Na szczęście w porę samochód, który przejeżdżał przez parking zatrąbił na mnie i zdążyłam uskoczyć w bok. A może na nieszczęście? Cholera wie. Christophera nie było w szkole, bo razem z klasą jechali na wykłady z matematyki. Ha, ha, ha, Chris i nauki ścisłe, bardzo śmieszne. Pojechał tam tylko dlatego, żeby na cały dzień mieć spokój od ojca i ode mnie. Eric, tak jak poinformował mnie smsem, miał pojawić się dopiero po dziesiątej, a ojciec wszystko zdołał załatwić przez telefon, więc jego też ze mną nie było. zatem byłam kompletnie sama. Pocieszające, prawda? Cholernie.
Takim więc sposobem bezszelestnie poruszałam się po wielkim i, muszę przyznać, dosyć przerażającym korytarzu mojej nowej szkoły, kierując się w stronę gabinetu, gdzie miałam mieć pierwszą lekcję. Starałam się nie rzucać w oczy, żeby tylko nie musieć rozmawiać z ludźmi, bo ich nienawidziłam. Za dużo krzywd wyrządzonych w przeszłości, żebym teraz mogła normalnie ich traktować. Ze słuchawkami w uszach i muzyką z nich płynącą szło mi się o wiele lepiej i powoli stres ze mnie schodził. Byłam tylko ja i rockowa ballada w tle.
Pierwsza i druga lekcja minęły mi zaskakująco szybko. Może to ze względu na to, że materiał na nich omawiany był już przerobiony w mojej szkole dawno temu. Dzięki temu też przestałam się już dziwić, że z Christophera jest taki kretyn w niektórych sprawach, skoro to, co ja robiłam już dawno temu, oni dopiero teraz o tym mówili. 
Po dwóch kolejnych godzinach nie mogłam dalej usiedzieć w miejscu i jedynym wyjściem, jakie widziałam, było pójście do damskiej toalety i użycie prezentu od Erica, którego, swoją drogą, nadal nigdzie nie widziałam. Tak więc na jednej z tych dłuższych przerw błąkałam się po szkole w poszukiwaniu mojego celu. Mijałam grupy ludzi, których śmiało mogłabym o to spytać, jednak z moją pewnością siebie nie było zbyt dobrze i musiałam radzić sobie sama. Zwiedziłam całą szkołę chyba z pięć razy zanim trafiłam do celu. Zajęło mi to chyba z piętnaście minut i wiedziałam już, że powrót do klasy zajmie mi tyle samo, więc nawet nie fatygowałam się, żeby wrócić na lekcje. Spokojnie weszłam do pomieszczenia, rzuciłam torbę w róg i nareszcie odetchnęłam z ulgą. Sięgnęłam dłonią po krzyż i już miałam go otwierać, gdy nagle drzwi do jednej z kabin otworzyły się, a ze środka wyszedł chłopak. Chyba byłam w zbyt dużym szoku, żeby pamiętać każdy szczegół, ale facet był na tyle charakterystyczny, że zdołałam zapamiętać odcień jego oczu. Ciemne, idealnie zlewające się ze źrenicą, niczym gorąca czekolada. Wystarczyło kilka sekund, żeby wytrącić mnie z jakiejkolwiek równowagi, a raczej jej braku, bo wtedy byłam równie stabilna co Will Graham i zawrócić mi w głowie. Mieliście kiedyś tak, że przez cały dzień potrafiliście myśleć tylko o tej jednej osobie, której nawet nie znacie i widzieliście tylko raz? Zastanawialiście się, co właśnie robi, podczas gdy wy, na przykład, zmywaliście naczynia albo wciągaliście kokainę? Czy zachodziliście w głowę o to, czy ona też o was tak myśli, czy tylko wy jesteście na tyle szaleni, żeby fantazjować o obcym człowieku?
Ja cały dzień tak miałam.
I nawet myśl o tym, że mam Erica, nie mogła mnie uspokoić, bo w jakiś dziwny i pokręcony sposób ciągle przywracałam wspomnienie o jego bladym uśmiechu, w chwili, gdy mnie zobaczył. To był jeden z tych momentów, w którym dziękowałam, że znalazłam się w tym miejscu, gdzie byłam. I nie chodzi mi o szkołę, ale o określone miejsce w określonym czasie, w którym dane było mi to zobaczyć.
Zaraz po nim z kabiny wyszła rudowłosa dziewczyna o nogach, które sięgały nieba i jeszcze wyżej, i o zaciętym wyrazie twarzy. Swoim spojrzeniem doskonale dała mi do zrozumienia, co przed chwilą się wydarzyło, a mnie mimowolnie zemdliło. Kiedy wyszli, nie mogłam się już kompletnie skupić na tym, co miałam zrobić, więc zarzuciłam torbę na ramię i chowając krzyż pod karmelowy sweter, również wyszłam. Dosłownie wpadłam na Erica, co mi w jakiś sposób poprawiło humor. Jego widok zawsze sprawiał, że się uśmiechałam.
- Dlaczego nie ma cię na lekcji? - rzucił, unosząc brwi.
- Nie zamieniaj się w Christophera - wywróciłam oczami.
- Więcej nie będę, skarbie - pocałował mnie w czoło i objął ramieniem.
- Kim była ta parka, ta, która wyszła przede mną? Ta ruda i ten brunet?
Eric zamyślił się na chwilę, zaciskając wargi i odpowiedział, trzymając mocno moją szczupłą i zmarzniętą dłoń:
- Ta ruda to Morrigam Summar. Jej ojciec jest dyrektorem tej szkoły, więc można powiedzieć, że ona też rządzi tym miejscem, a ten koleś to Fate Parker, jej chłopak…
- I tak nie zapamiętam - machnęłam lekceważąco dłonią, delikatnie uśmiechając się do Erica.
- Co teraz masz? - zapytał mój chłopak.
- Hmm… zajęcia artystyczne - wskazałam palcem na napis na wygniecionym kawałku papieru.
- W takim razie odprowadzę cię pod klasę - pan Glemson pociągnął mnie za rękę, prowadząc schodami w górę.
- Obiecałeś mi coś, prawda? - rzuciłam z wyrzutem.
- Mam być szczery to… - zagryzł wargę i wydusił z siebie szeptem. - Christopherowi obiecałem to o wiele szybciej.
- Jesteś okropny! - roześmiałam się, uderzając go z miłością w ramię, ale posłusznie dałam mu się poprowadzić prosto pod klasę, gdzie czekała mnie ostatnia lekcja.

~ sookehh

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 4.

Eric z Christopherem przywieźli mnie pod dom i pomogli wpakować te kartonowe pudła. Niestety nie byli tak mili nie zanieśli ich na drugie piętro naszej kamienicy.
Położyłam się na łóżko. Przytachanie tych kartonów zabrało mi z dziesięć minut, biorąc pod uwagę niezbyt wygodne warunki do wnoszenia ich. Odetchnęłam głęboko. Spodziewałam się, że ojciec zareaguje trochę gorzej. Może dopiero wszystko przede mną.
Była dwunasta godzina. Nie chciałam czekać bezczynnie na ojca, więc spróbowałam ugotować jako taki obiad. Nie wiem czy coś z tego wyszło, ale spaghetti nie prezentowało się najgorzej. Umyłam ręce, wytarłam je w ręcznik, który leżał niedaleko zlewu i spojrzałam na zegarek. Wskazówki jak na złość wskazywały dwunastą czterdzieści pięć. Nie wiedziałam co dalej robić. Postanowiłam położyć się spać. Powiedzmy, że to miało być jakieś czynne zajęcie.
Obudziło mnie dopiero pukanie do drzwi frontowych. Zwlekłam się z łóżka i weszłam do holu. Zajrzałam przez judasza i ujrzałam za drzwiami Erica. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka uprzednio całując go w policzek.
- A ty dlaczego nie w szkole, co? - objęłam go ramieniem i zatrzasnęłam za nami drzwi.
- Czy ty wiesz, która jest godzina? - potrząsnęłam przecząco głową. - W pół do piątej. Jeżeli się nie mylę to za pół godziny wraca twój ojciec i będziesz miała pogawędkę, mylę się?
Oparłam głowę o jego pierś i westchnęłam głośno. W głębi duszy wydzierałam się i chciałam powiedzieć ojcu co naprawdę myślę o jego sposobie wychowania. Po śmierci matki było tylko gorzej.
- Mała - Eric przerwał moje rozmyślania. - Będę się zbierać. Napisz później co i jak.
Ucałował mnie w czoło i po prostu wyszedł. Odgrzałam obiad i usiadłam na sofie w oczekiwaniu na ojca. Nie wiem czego mogłam się po nim spodziewać. Mógł zrobić wszystko. Dosłownie. Siedziałam jak na szpilkach i wpatrywałam się we wskazówki zegara, które nieubłaganie zbliżały się do godziny piątej. Godziny mojej śmierci. Zaśmiałam się w duchu. Ojciec uparcie twierdził, że jestem taka jak moja matka. Jasne, ojciec. Gdyby on był moim ojcem to było dobrze. Może. Ale jest tylko moim ojczymem. A Christopher to tylko mój przyrodni brat. Niestety. Dogadujemy się najlepiej na świecie. Phi, jak to brzmi. Po prostu jesteśmy bratnimi duszami, które porozumiewają się bez słów.
Usłyszałam szczęk przekręcanego klucza w drzwiach. Serce zaczęło mi mocniej bić, a ręce
się pociły. Przełknęłam ślinę i wstałam z sofy.
- Cześć, maleńka - ojciec krzyknął z korytarza, a ja nakładałam obiad na talerze.
Postawiłam je w kuchni na stole i rozłożyłam sztućce.
- Hej - starałam się opanować drżenie głosu i chyba mi nawet to wyszło. - Nadal jesteś na mnie zły?
- Powiedzmy, że po części mi przeszło - uśmiechnęłam się nieznacznie. - Podkreślam, po części.
Usiadłam przy stole i dziabałam widelcem po talerzu. Przeszła mi ochota na jedzenie, za to ojciec jadł aż mu się uszy trzęsły. Przynajmniej to mnie dzisiaj ucieszyło.
- W sumie teraz nie masz za wielkiego wyboru szkół - westchnął i odłożył sztućce na pusty już talerz. - Tam gdzie uczy się Chris albo w mieście obok, bo do prywatnej placówki nie mam zamiaru cię wysłać. Znowu.
- Przepraszam - spuściłam głowę i zaczęłam bawić się palcami. - Nie miałam takiego zamiaru, tato. Po prostu to nie było dla mnie. Nie jestem mamą. I myślę, że chodzenie do szkoły z Christopherem będzie dobre - nie musiałam wspominać ojcu o tym, że tam chodzi również Eric. Jeszcze nie.
- Dobrze, jutro załatwimy wszystkie papiery i mam nadzieję, że to się nie powtórzy, mała.
- Nie mam takiego zamiaru i dziękuję.
Wstałam i pocałowałam ojca w policzek. Posprzątałam po obiedzie i już miałam iść do pokoju, gdy przypomniałam sobie o jednej rzeczy:
- Tato, a gdzie Chris? - poszłam do pokoju nie czekając na odpowiedź. Słyszałam tylko siarczyste przekleństwa.
Napisałam smsa do Erica, że będę chodzić z nim do szkoły. Nie dostałam odpowiedzi przez najbliższe dziesięć minut. Wkurzyłam się lekko i rzuciłam poduszką na drugi koniec pokoju. Fajnie mnie traktuje, nie ma co. Odetchnęłam głęboko i chwyciłam krzyż w obie dłonie. Odpięłam zapięcie i ostrożnie ściągnęłam go z szyi. Przyglądałam się prezentowi od mojego chłopaka. Wiedziałam, że kiedyś ćpał, ale myślałam, że już przestał. Jednak chyba się myliłam. Próbowałam go jakoś otworzyć, ale nie wiedziałam jak to zrobić. Postanowiłam coś powciskać czy pokręcić. W końcu udało mi się to cholerstwo jakoś otworzyć. Została tam jeszcze resztka białej damy. Przyłożyłam łyżeczkę, która wystawała z górnej części krzyża do nosa i już miałam się zaciągnąć, gdy usłyszałam pytanie:
- Destiny, co ty robisz?

~ colorshady

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 3.

Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok do przodu, ale chwilę później cofnęłam się. Powtórzyłam te czynności chyba z sześć razy zanim odważyłam się ruszyć dalej. Byłam przerażona, a fakt, że nie ma przy mnie Chrisa, który może załagodziłby całą sytuację, dołował mnie jeszcze bardziej.
Weź się w garść, Destiny!
Uciszyłam jeden z głosów w mojej głowie, który potęgował moje uczucie strachu. Mimowolnie przesunęłam dłonią po naszyjniku, który zdobił moją szyję i znów wzięłam głęboki oddech.
Raz się żyje, prawda?
Zaczęłam szybkimi ruchami wspinać się po kamiennych schodach, które jeszcze nie zdążyły wyschnąć po porannym myciu. W powietrzu unosił się gryzący zapach użytego detergentu, który ustąpił dopiero, gdy weszłam na piętro, gdzie mój ojciec miał swój gabinet. Po drodze minęłam jego kolegę, witając się z nim szybkim skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Starałam się nie myśleć o tym, co za chwilę miało nastąpić. Spodziewałam się każdej możliwej reakcji, nawet wywalenia z domu, naprawdę.
W końcu dotarłam do wielkich, dębowych drzwi. Spoliczkowałam się mentalnie i rozkazałam sobie wziąć się w garść. Aż tak źle chyba nie będzie?
Zastukałam. Dwa razy. Kiedy ojciec pozwolił mi wejść, zawahałam się na chwilę - mogłam uciec i ukrywać mój sekret. No ale na jak długo?
Weź się w garść!
Położyłam spoconą dłoń na zimnej klamce i nacisnęłam ją, pchając drzwi do przodu.
- Dzień dob... O, cześć, Destiny! - zawołał radośnie ojciec, uśmiechając się do mnie szeroko. Siedział w swoim ulubionym fotelu i czytał gazetę, jedząc przy tym drugie śniadanie. Czyli pączki.
- Hej, tato...
- Siadaj, słońce. Chcesz? - wskazał na słodkości, które leżały na zielonym talerzyku zaraz obok żółtego kubka z kawą. Kiedyś ojciec przynosił ją hurtowo do domu, ale jako, że była pozbawiona wszelkiego smaku, razem z Chrisem zbuntowaliśmy się i udało nam się skłonić tatę do kupna tej ze sklepu. Czasami tylko widywałam jej resztki w starych pojemnikach, które zapomnieliśmy opróżnić.
- Yhm, nie jestem głodna... - bąknęłam niewyraźne.
- Więc co cię do mnie sprowadza? - zapytał podejrzliwie.
Wzięłam głęboki wdech.
- Wywalili mnie ze szkoły.
- Słucham?
- Wywalili. Mnie. Ze. Szkoły.
- Żartujesz, prawda? - parsknął ojciec.
- Chciałabym - zacisnęłam usta w cienką linijkę.
Nastąpiła cisza. Słychać było tylko nasze miarowe oddechy i dźwięk radiowozu za oknem. Strach powoli paraliżował moje kończyny, ledwo mogłam oddychać. Ojciec głośno westchnął, stając przy oknie, plecami do mnie, przez co nie mogłam zobaczyć jakie uczucia malują się na jego twarzy. Zacisnęłam wargi i czekałam.
- Dobrze - powiedział po chwili, która dla mnie była pieprzoną wiecznością. - Teraz jedź do domu, jak wrócę z pracy to zastanowimy się co dalej.
- Nie jesteś na mnie zły?
- Jestem na ciebie kurewsko wściekły - ojciec odwrócił się w moją stronę, a jego twarz przykrył surowy wyraz, który nie wróżył nic dobrego.
- Przepraszam - jęknęłam.
- Według ostatniej woli twojej mamy zapisałem cię do liceum katolickiego, tego, które ona ukończyła i jej marzeniem było, abyś poszła w jej ślady. Miałem nadzieję, że dyscyplina tam panująca chociaż trochę cię zmieni. Zawiodłem się - mówił to bardzo spokojnym tonem, jakby opowiadał o czymś całkowicie normalnym.
- Ja...
- Codziennie patrzę na ciebie i widzę twoją matkę. Jesteś do niej tak bardzo podobna, jednak w tym przypadku bliżej ci do Chrisa niż do twojej mamy.
- Co sugerujesz? - zmarszczyłam brwi.
- Obydwoje chcecie być wolni i robić to, co chcecie, a niekoniecznie to, co powinniście. Kiedyś wam to minie, ale to jeszcze nie dziś czy jutro - westchnął ojciec i delikatnie uśmiechnął się do mnie.
- Przepraszam, że cię zawiodłam.
- Każdy popełnia błędy. Wieczorem pomyślimy o nowej szkole.
- Dziękuję - odetchnęłam z ulgą.
- Ja skoczę po karton z dokumentami i zawieziesz je do domu, Chris i Eric ci pomogą. Potem powiedz bratu, że ma wracać do szkoły, bo dam mu szlaban na najbliższy miesiąc, bo nic nie zrobił sobie z naszej ostatniej rozmowy o wagarowaniu.
- Dobrze - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Ojciec opuścił pomieszczenie, a ja oparłam się o jego dębowe biurko i zaczęłam bawić się prezentem od Erica. Naszyjnik był diabelsko ciężki i na dodatek zimny, ale było to bardzo miłe uczucie, gdy dotykał mojej ciepłej skóry. Obracałam go w dłoni, oglądając każdy najmniejszy szczegół. Nagle poczułam jak dolna część krzyża upada na podłogę, a dookoła rozsypuje się biały proszek. Możliwe, że wielu ludzi zaczęłoby zastanawiać się co to jest, ale ja znając Erica, wiedziałam, że to nie mąka czy pokruszona kreda.
Spanikowana uklękłam na zimnej posadzce i zaczęłam szybko wycierać owe miejsce chusteczką, którą miałam w kieszeni. Gdyby ktoś z kolegów ojca dowiedział się o tym, że w jego gabinecie jest chociaż odrobina narkotyków, mógłby się pożegnać ze swoją pracą i nami, a przywitać z więzienną rzeczywistością w jakimś zakładzie w Cardiff. Ostrożnie zebrałam wszystko do chusteczki i wepchnęłam ją w głąb kieszeni, a resztę po prostu starłam palcem, a to co na nim miałam, wtarłam w dziąsła. Później podniosłam dolną część naszyjnika i szybko przymocowałam ją do tej górnej. W momencie, gdy podniosłam się z podłogi, wszedł ojciec z trzema kartonami, które ułożone na jego rękach, całkowicie zasłaniały mu drogę.
- Weź to do domu i postaw w kuchni - powiedział, wręczając mi stertę papierów.
- To na rozpałkę czy jak? - rzuciłam, aby odrobinę rozluźnić atmosferę.
- Szukamy seryjnego mordercy, a ja teraz muszę dopasować główne cechy jego morderstw do akt, które zebraliśmy przez ostatnie dziesięć lat...
- Okey. Więcej wiedzieć nie muszę - przerwałam mu i ruszyłam do wyjścia.
- Widzimy się wieczorem - zawołał za mną.
- Oczywiście - odparłam i zatrzasnęłam nogą drzwi.
Kartony, które na pierwszy rzut oka wydawały się cholernie ciężkie, w rzeczywistości wcale takie nie były. Czasami zdarzało mi się nosić cięższą torbę do szkoły, więc bardzo szybko znalazłam się przed komisariatem. Opuszczając budynek odetchnęłam z ulgą, nie było wcale tak źle, jak się tego spodziewałam.
Zerknęłam na chłopców - Eric siedział na masce samochodu, a gdy mnie zobaczył, od razu podbiegł, aby mi pomóc. Chris stał oparty o drzwi auta i palił papierosa.
- Karne prace społeczne czy kartony na twoje bagaże? - rzucił roześmiany Anderson.
- Ty się tak nie ciesz, jak znów będziesz wagarować, to ciebie ojciec wywali z domu - wystawiłam mu język, a gdy Eric pozbawił mnie kartonów, dałam mu kuksańca w bok.
- Ała! - jęknął mój brat.
- Nie marudź, Chris, tylko otwórz ten pierdolony bagażnik - rzucił mój chłopak nieco zniecierpliwiony.
Podeszłam do niego, a on objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Mój brat ładował kartony do bagażnika, nieźle przy tym klnąc, bo cały schowek miał zapełniony jakimiś pierdołami. Po kilku chwilach upchał stos dokumentów i ruszył w stronę miejsca dla kierowcy.
- Dobra, mała, zawieziemy cię do domu i wracamy do szkoły - westchnął, przekręcając kluczyk w stacyjce.

~ sookehh

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 2.

Wyciągnęłam fajkę z kurtki i odpaliłam ją. Zaczęłam machać nogami, żeby zabić czas, a z ust wypuszczałam idealne kółka. Po jakiś dziesięciu minutach przyjechał Chris.
- Dłużej to już nie można było? - warknęłam kiedy otworzył drzwi.
- Mała uspokój się.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj - zagroziłam mu i otworzyłam drzwi koło kierowcy.
Ku mojemu zaskoczeniu siedział tam Eric.
- Cześć Destiny.
Wyszedł z samochodu, a ja mruknęłam coś na przywitanie. Uśmiechnął się ukazując biel swoich zębów i pochylił się w moją stronę. Spojrzałam w jego szare oczy i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Możesz mi do cholery jasnej wytłumaczyć jakim to cudem wyleciałaś ze szkoły?
Usłyszałam głos Christophera, ale nie miałam pojęcia, kiedy do nas podszedł.
- Możesz nam nie przeszkadzać? - warkną Eric, a ja się odsunęłam.
- To moja siostra.
- A moja dziewczyna.
Stanęłam jak wryta. Przecież nie jestem jego dziewczyną. Ale chciałabyś, podpowiedział mój głosik w głowie. Nie zaprzeczę, pomyślałam.
- Od kiedy jesteście razem? - Chris był widocznie tak samo zdziwiony jak ja.
- Od teraz.
Podszedł do mnie z ustami rozciągniętymi w wielkim uśmiechu. Pogłaskał mnie czule po policzku i powoli zbliżył swoje usta do moich. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, ale nie ruszyłam się z miejsca. Puścił do mnie oczko i połączył nasze wargi w delikatnym aczkolwiek stanowczym pocałunku. Kiedy zakończył pocałunek po jakimś czasie szepnął mi na ucho:
- Kocham cię.
Dobra to było dziwne, on mnie kochał. Eric mnie kochał. Tego to się naprawdę nie spodziewałam. Przecież my się tylko przyjaźniliśmy. Nic więcej. Jak widać on coś do mnie czuł albo po prostu chciał pokazać mojemu bratu jaki to jest lepszy od niego czy coś. Ja tego naprawdę nie rozumiem.
Przestałam w końcu o tym wszystkim myśleć i spojrzałam na Erica. Uśmiechnął się do mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Mam coś dla ciebie Destiny - mówiąc to wyciągnął na wierzch naszyjnik, który miał schowany za bluzką.
- Przestaniecie się wreszcie migdalić? To jest obrzydliwe - burknął Chris i złapał mnie za rękę. - Musimy jechać do ojca i przekazać mu tą radosną nowinę. A mianowicie, że wywalili cię z liceum. Na pewno się ucieszy - powiedział sarkastycznie i pociągnął mnie w swoja stronę.
- Niech ona sama zdecyduje co chce zrobić, bo może woli spędzić czas ze swoim chłopakiem.
No i zaczną się kłócić, no po prostu zajebiście. Jeszcze tego brakowało, prawda? Dwaj najlepsi przyjaciele i zarazem dwie najważniejsze osoby w moim życiu będą się kłócić. I przez kogo? Przeze mnie. Widzisz do czego doprowadzasz? Przez ciebie wszystko się zepsuje. Zamknij się, powiedziałam do swojego drugiego ja. Odetchnęłam głęboko i złapałam ich za ręce. Momentalnie spojrzeli na mnie nic niewiedzącym wzrokiem.
- Możecie się z łaski swojej zamknąć? - przytaknęli równocześnie. - Dziękuję, a jeżeli nie to nogi z dupy powyrywam i tyle z tego będzie - zaśmialiśmy się wszyscy. - Pora jechać do ojca, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział Christopher i mocniej ścisnął moją dłoń. - Poradzisz sobie mała.
- Zabiję cię. Jak Boga kocham cie zabiję - powiedziałam przez zęby. - A teraz może zawieziesz mnie łaskawie do ojca?
- To może poprosisz?
- Och, rzeczywiście. Spierdalaj braciszku - odsunęłam się od nich i poszłam do samochodu.
Otworzyłam drzwi i usiadłam z tyłu, żeby zrobić miejsce z przodu dla Erica. Po raz pierwszy w życiu jesteś miła, co? Och, wal się. Mam cię dość. Nie ma to jak gadać do siebie. Co się ze mną dzieje? Ku mojemu zaskoczeniu Eric usiadł koło mnie. Złapał mnie za rękę i położyła na niej naszyjnik, który chyba miał mi wcześniej dać. Był to krzyż, dosyć spory. Ledwo mieścił mi się w dłoni. No i był trochę ciężki.
- To dla ciebie. Noś go zawsze - mówiąc to odgarnął mi włosy z ramion, a następnie zawiesił mi naszyjnik, który swobodnie opadł na mój dekolt.
Pocałowałam go w policzek i uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję - wtuliłam się w niego mocno. - Obiecuję, że zawsze go będę nosić. Zawsze.
- Dobra kochanieńcy - usłyszałam Chrisa zza drzwi. - Jedziemy w końcu do ojca.
Otworzył drzwi i usiadł nawet na nas nie spoglądając. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszyliśmy spod mojej szkoły. No cóż, raczej spod mojej byłej szkoły. Ojciec się nieźle wkurwi. Oj tak.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Chciałam jakoś ochłonąć zanim się z nim zobaczę. Miałam nadzieję, że Christopher mnie jakos wesprze, ale chyba nie miałam na co liczyć z jego strony.
Straciłam poczucie czasu i dopiero kiedy zahamował, zdałam sobie sprawę, że jesteśmy już na miejscu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam rozpromnienioną twarz Erica.
- Wiesz, że w ogóle nie pomagasz? - burknęłam.
- Oj mała już przestań. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz - pocałował mnie w policzek i otworzył przede mną drzwi.
Niechętnie wyszłam z samochodu. Uniosłam głowę, a moim oczom ukazał się widok ceglanego budynku nieumyślnie pomalowanego na biało i granatowo. Wytarłam spocone ręce i spodnie i się wyprostowałam.
- Destiny - odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos Chrisa. - Powodzenia.
Uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam w stronę drewnianych drzwi prowadzących do piekła.

~ colorshandy

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 1.

 Dźwięk budzika tak gwałtownie zerwał mnie ze snu, że wylądowałam na twardej podłodze, lekko uderzając głową o szafkę. Bolało, jak cholera, dlatego też mój wkurzony krzyk połączył się z odgłosem zegarka, tworząc naprawdę okropną melodię. 
 Ten dzień naprawdę nie rozpoczynał się dobrze.
 Zanurzyłam twarz w dłoniach i wzięłam głęboki wdech, aby zmotywować się do działania. Spojrzałam ukradkiem na czasomierz i przekonałam się o tym, że jeśli zostanę na tej brudnej, zimnej podłodze jeszcze parę chwil, to w ogóle nie zdążę do szkoły. Tak więc niezdarnie podniosłam się i rzuciłam błękitną kołdrę, która spadła razem ze mną, na materac i niezdarnym krokiem ruszyłam w kierunku łazienki.
 Kiedy wysunęłam nos na korytarz, zobaczyłam, jak drzwi do sąsiedniego pokoju się otwierają.
 Oho, zaraz zacznie się walka na śmierć i życie.
 Wzięłam głęboki oddech i rzuciłam się biegiem w kierunku łazienki. Ciężko dysząc, czułam, jak postać za mną zbliża się coraz bardziej, więc starałam się przyspieszyć. Cała droga była niczym niekończąca się trasa, a ja nie byłam najlepszą biegaczką, no ale próbowałam. To się liczy, prawda?
 Dorwałam się do pozłacanej klamki, która była przymocowana do drewnianych drzwi i krzyknęłam radosnym głosem:
 - Tak! Nareszcie JA wygrałam! 
 W odpowiedzi usłyszałam głośny śmiech i odwróciłam się w stronę, z której dochodził.  
 Mój brat. Christopher. 
 Znaczy się, nie do końca mój brat. Mój przyszywany brat.
 Nie mamy ze sobą nic wspólnego, znamy się dopiero od paru lat, ale kiedy nasi rodzice się spotkali, od razu się polubiliśmy i cieszyliśmy się ogromnie, gdy mój obecny ojciec oświadczył się mojej matce.
 To wszystko może brzmieć jak bajka. 
 Matka, ojciec, kochające się rodzeństwo.
 Ale nie, wcale tak nie jest.
 Moja rodzicielka zmarła parę lat temu i jeśli mam być szczera, to myślałam, że razem z nią skończy się też moje życie. Jednak ojciec okazał serce i obiecał, że zaopiekuje się mną.
 Chociaż łatwo nie było, jakoś sobie radziliśmy.
 - Phi - mruknął Chris, udając obrażonego.
 - Jedni wygrywają, drudzy przegrywają - odparłam sarkastycznie.
 - Pieprz się, siostra! 
 - Chciałbyś - puściłam mu oczko, a potem bezczelnie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
 Tak właśnie wyglądał każdy poranek w moim domu. I jeśli mam być szczera, to nie zamieniłabym tego na nic innego.
 Spojrzałam w lustro, biorąc głęboki oddech. 
 Może wyglądam jak aniołek - długie blond włosy, oczy koloru lapis-lazuli, mleczna skóra, łagodne rysy twarz i uśmiech, którym potrafiłam złamać każdego.
 A charakter?
 Jestem suką.
 Tak, jestem cholerną suką.
 Ale to dobrze, bo tacy ludzie w życiu radzą sobie najlepiej.
 Rozmyślając o życiu, co zdarzało mi się bardzo często, brałam gorący prysznic. Miło było się w końcu obudzić, bo rano zawsze byłam żywym trupem. W kilka minut znalazłam się już na różowym dywaniku, dokładnie wycierając ciało wielkim ręcznikiem z motywem flagi mojej ojczyzny.
 Brytyjska flaga. Brytyjskie serce.
 Włosy przeczesałam bardzo szybkimi, zwinnymi ruchami, kilkukrotnie podciągnęłam rzęsy czarną mascarą i już byłam gotowa, a minął zaledwie kwadrans. 
 Otworzyłam drzwi jak szeroko, aby wypuścić parę, która zgromadziła się w pomieszczeniu, a potem z szerokim uśmiechem na ustach, poklepałam brata po ramieniu i weszłam do pokoju.
 Może ten dzień wcale nie będzie taki zły?
 ***
 Przeliczyłam się.
 Ten dzień był zajebiście okropny, pomyślałam, spoglądając na oblicze dyrektora, który siedział przede mną. Jego mina nie wskazywała, że ma mi do powiedzenia coś dobrego. I wcale się nie pomyliłam.
 - Panno Destiny - zaczął, przyglądając się teczce, którą trzymał w dłoniach. - Pani oceny nie spełniają normy dla naszego liceum. Jesteśmy zmuszeni panią wyrzucić ze szkoły. Przykro mi.
 Jesteśmy. Zmuszeni. Panią. Wyrzucić. Ze. Szkoły. Przykro. Mi.
 Surowy głos dyrektora nie chciał wyjść z mojej głowy, odtwarzając się na nowo i na nowo. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a ja sama zacisnęłam wargi, aby nie wykrzyczeć temu kolesiowi przede mną, co myślę o jego normach. 
 Ojciec mnie zabije, do cholery, przeszło mi przez myśl.
 - Przykro mi - powtórzył dyrektor, wyrywając mnie z zamyślenia.
 - A mi nie, bo na pewno nie będę mocno ubolewać nad tym, że wywaliliście mnie z katolickiego liceum - odsunęłam krzesło i ruszyłam do wyjścia.
 - Panno Destiny…
 - Niech pan czasem zajrzy do damskiej toalety - odwróciłam się na chwilę, mówiąc poważnym głosem. - Zdziwi się pan, co tam zobaczy. I to bardzo.
 Uśmiechnęłam się serdecznie, po czym wyszłam z gabinetu, kierując się do szafki, z której musiałam zabrać wszystkie swoje rzeczy. Właśnie zadzwonił dzwonek na lekcję, ale ostatnio rzeczą o jakiej marzyłam, to pójście na zajęcia z historii.
 Historia to najgorszy przedmiot, naprawdę. 
 A mój nauczyciel też nie jest lepszy.
 Wpakowałam do plecaka wszystko, co tylko znajdowało się w mojej szafce, a potem trzasnęłam nią z głośnym hukiem, aż obrazek spadł z sąsiedniej ściany. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, a drugą ręką mimowolnie dotknęłam krzyża, który wisiał na mojej szyi. 
 Bóg pomaga mi w trudnych chwilach. 
 Naprawdę.
 Nawet wtedy, gdy w niego nie wierzę.
 Szybko wybrałam numer do Chrisa, siadając na murku, przed szkołą. Zbierało się na deszcz, jak zawsze w tym pieprzonym Cardiff, a ja nie miałam zamiaru zmoknąć. Mój brat jakoś nie spieszył się z odebraniem telefonu, a ja z reguły jestem niecierpliwa, więc za jakieś pięć minut rzuciłabym komórką o chodnik.
 - Czego? - usłyszałam szorstki głos Chrisa.
 - Grzeczniej trochę - wywróciłam oczami.
 - O, to ty - wiedziałam, że się uśmiechnął. - Coś się stało? Dlaczego nie jesteś na zajęciach?
 - Mogłabym zapytać cię o to samo - odparłam. - Słuchaj, jest sprawa…
 - Co tym razem nabroiłaś? - przerwał mi, śmiejąc się głupkowato.
 - Zamknij się i daj mi dokończyć - rzuciłam nerwowo.
 - Zamieniam się w słuch - powiedział poważnie, ale nadal byłam w stanie znaleźć odrobiny kpiny w jego głosie.
 - Wywalili. Mnie. Ze. Szkoły - wyszeptałam.
 - Żartujesz sobie, prawda? - Chris naprawdę wydawał się być zdziwiony.
 - Jestem kurewsko poważna - zacisnęłam wargi w cienką linijkę.
 - Zaraz po ciebie przyjadę - oznajmił i prędko dodał. - Ojciec cię zabije, wiesz o tym?
 - Jak cholera - mruknęłam.

~ sookehh

wtorek, 29 kwietnia 2014

Prolog

- Destiny - usłyszałam znajomy głos i momentalnie się odwróciłam.
Przede mną stał Fate. Szczerze powiedziawszy to jego się tu nie spodziewałam. Nie w tym obskurnym miejscu. Nie tu gdzie mieszkałam.
- Co ty tu robisz? - oparłam się o ścianę pobliskiej kamienicy.
- Zgubiłaś to po drodze - wyciągnął z kieszeni mój naszyjnik w kształcie krzyża.
- Dziękuję - wyciągnęłam po niego rękę.
- Nie ma tak łatwo. Dam ci go pod jednym warunkiem - uśmiechnął się.
Zastanawiałam się co musi mu chodzić po głowie. Czy będzie chciał gdzieś ze mną wyjść? Nie, przecież ma dziewczynę, Morrigam. A może będę miała mu pomóc z jakimś przedmiotem w szkole? Nie, raczej też nie. Z mojego zamyślenia wyrwały mnie cztery słowa.
- Daj się poznać, Destiny.
Popatrzyłam na niego i na mój naszyjnik, który trzymał w dłoni. Czy on był tego wart? Przecież tam w środku jest część twojego życia. Tam jest to co kochasz ponad życie, prawda? Głos w mojej głowie odbijał się echem i powoli cichł.
- Nie chcesz mnie poznać Fate. To zbyt ryzykowne dla ciebie.
- Ryzykowne? - zaśmiał się, ukazując biel swoich zębów. - Jesteś bardzo zabawną osobą Destiny. Już cię lubię.
On powiedział, że mnie lubi. Nie mogę dopuścić do siebie tej myśli. Nie daj po sobie poznać, że cię to ruszyło. Bądź twarda.
- Żegnaj Fate - spojrzałam po raz ostatni na mój krzyż i poszłam w stronę domu.

~ colorshandy