Wzięłam
głęboki oddech i zrobiłam krok do przodu, ale chwilę później
cofnęłam się. Powtórzyłam te czynności chyba z sześć razy
zanim odważyłam się ruszyć dalej. Byłam przerażona, a fakt, że
nie ma przy mnie Chrisa, który może załagodziłby całą sytuację,
dołował mnie jeszcze bardziej.
Weź
się w garść, Destiny!
Uciszyłam
jeden z głosów w mojej głowie, który potęgował moje uczucie
strachu. Mimowolnie przesunęłam dłonią po naszyjniku, który
zdobił moją szyję i znów wzięłam głęboki oddech.
Raz
się żyje, prawda?
Zaczęłam
szybkimi ruchami wspinać się po kamiennych schodach, które jeszcze
nie zdążyły wyschnąć po porannym myciu. W powietrzu unosił się
gryzący zapach użytego detergentu, który ustąpił dopiero, gdy
weszłam na piętro, gdzie mój ojciec miał swój gabinet. Po drodze
minęłam jego kolegę, witając się z nim szybkim skinieniem głowy
i lekkim uśmiechem. Starałam się nie myśleć o tym, co za chwilę
miało nastąpić. Spodziewałam się każdej możliwej reakcji,
nawet wywalenia z domu, naprawdę.
W
końcu dotarłam do wielkich, dębowych drzwi. Spoliczkowałam się
mentalnie i rozkazałam sobie wziąć się w garść. Aż tak źle
chyba nie będzie?
Zastukałam.
Dwa razy. Kiedy ojciec pozwolił mi wejść, zawahałam się na
chwilę - mogłam uciec i ukrywać mój sekret. No ale na jak długo?
Weź
się w garść!
Położyłam
spoconą dłoń na zimnej klamce i nacisnęłam ją, pchając drzwi
do przodu.
-
Dzień dob... O, cześć, Destiny! - zawołał radośnie ojciec,
uśmiechając się do mnie szeroko. Siedział w swoim ulubionym
fotelu i czytał gazetę, jedząc przy tym drugie śniadanie. Czyli
pączki.
-
Hej, tato...
-
Siadaj, słońce. Chcesz? - wskazał na słodkości, które leżały
na zielonym talerzyku zaraz obok żółtego kubka z kawą. Kiedyś
ojciec przynosił ją hurtowo do domu, ale jako, że była pozbawiona
wszelkiego smaku, razem z Chrisem zbuntowaliśmy się i udało nam
się skłonić tatę do kupna tej ze sklepu. Czasami tylko widywałam
jej resztki w starych pojemnikach, które zapomnieliśmy opróżnić.
-
Yhm, nie jestem głodna... - bąknęłam niewyraźne.
-
Więc co cię do mnie sprowadza? - zapytał podejrzliwie.
Wzięłam
głęboki wdech.
-
Wywalili mnie ze szkoły.
-
Słucham?
-
Wywalili. Mnie. Ze. Szkoły.
-
Żartujesz, prawda? - parsknął ojciec.
-
Chciałabym - zacisnęłam usta w cienką linijkę.
Nastąpiła
cisza. Słychać było tylko nasze miarowe oddechy i dźwięk
radiowozu za oknem. Strach powoli paraliżował moje kończyny, ledwo
mogłam oddychać. Ojciec głośno westchnął, stając przy oknie,
plecami do mnie, przez co nie mogłam zobaczyć jakie uczucia malują
się na jego twarzy. Zacisnęłam wargi i czekałam.
-
Dobrze - powiedział po chwili, która dla mnie była pieprzoną
wiecznością. - Teraz jedź do domu, jak wrócę z pracy to
zastanowimy się co dalej.
-
Nie jesteś na mnie zły?
-
Jestem na ciebie kurewsko wściekły - ojciec odwrócił się w moją
stronę, a jego twarz przykrył surowy wyraz, który nie wróżył
nic dobrego.
-
Przepraszam - jęknęłam.
-
Według ostatniej woli twojej mamy zapisałem cię do liceum
katolickiego, tego, które ona ukończyła i jej marzeniem było,
abyś poszła w jej ślady. Miałem nadzieję, że dyscyplina tam
panująca chociaż trochę cię zmieni. Zawiodłem się - mówił to
bardzo spokojnym tonem, jakby opowiadał o czymś całkowicie
normalnym.
-
Ja...
-
Codziennie patrzę na ciebie i widzę twoją matkę. Jesteś do niej
tak bardzo podobna, jednak w tym przypadku bliżej ci do Chrisa niż
do twojej mamy.
- Co
sugerujesz? - zmarszczyłam brwi.
-
Obydwoje chcecie być wolni i robić to, co chcecie, a niekoniecznie
to, co powinniście. Kiedyś wam to minie, ale to jeszcze nie dziś
czy jutro - westchnął ojciec i delikatnie uśmiechnął się do
mnie.
-
Przepraszam, że cię zawiodłam.
-
Każdy popełnia błędy. Wieczorem pomyślimy o nowej szkole.
-
Dziękuję - odetchnęłam z ulgą.
- Ja
skoczę po karton z dokumentami i zawieziesz je do domu, Chris i Eric
ci pomogą. Potem powiedz bratu, że ma wracać do szkoły, bo dam mu
szlaban na najbliższy miesiąc, bo nic nie zrobił sobie z naszej
ostatniej rozmowy o wagarowaniu.
-
Dobrze - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Ojciec
opuścił pomieszczenie, a ja oparłam się o jego dębowe biurko i
zaczęłam bawić się prezentem od Erica. Naszyjnik był diabelsko
ciężki i na dodatek zimny, ale było to bardzo miłe uczucie, gdy
dotykał mojej ciepłej skóry. Obracałam go w dłoni, oglądając
każdy najmniejszy szczegół. Nagle poczułam jak dolna część
krzyża upada na podłogę, a dookoła rozsypuje się biały proszek.
Możliwe, że wielu ludzi zaczęłoby zastanawiać się co to jest,
ale ja znając Erica, wiedziałam, że to nie mąka czy pokruszona
kreda.
Spanikowana
uklękłam na zimnej posadzce i zaczęłam szybko wycierać owe
miejsce chusteczką, którą miałam w kieszeni. Gdyby ktoś z
kolegów ojca dowiedział się o tym, że w jego gabinecie jest
chociaż odrobina narkotyków, mógłby się pożegnać ze swoją
pracą i nami, a przywitać z więzienną rzeczywistością w jakimś
zakładzie w Cardiff. Ostrożnie zebrałam wszystko do chusteczki i
wepchnęłam ją w głąb kieszeni, a resztę po prostu starłam
palcem, a to co na nim miałam, wtarłam w dziąsła. Później
podniosłam dolną część naszyjnika i szybko przymocowałam ją do
tej górnej. W momencie, gdy podniosłam się z podłogi, wszedł
ojciec z trzema kartonami, które ułożone na jego rękach,
całkowicie zasłaniały mu drogę.
-
Weź to do domu i postaw w kuchni - powiedział, wręczając mi
stertę papierów.
- To
na rozpałkę czy jak? - rzuciłam, aby odrobinę rozluźnić
atmosferę.
-
Szukamy seryjnego mordercy, a ja teraz muszę dopasować główne
cechy jego morderstw do akt, które zebraliśmy przez ostatnie
dziesięć lat...
-
Okey. Więcej wiedzieć nie muszę - przerwałam mu i ruszyłam do
wyjścia.
-
Widzimy się wieczorem - zawołał za mną.
-
Oczywiście - odparłam i zatrzasnęłam nogą drzwi.
Kartony,
które na pierwszy rzut oka wydawały się cholernie ciężkie, w
rzeczywistości wcale takie nie były. Czasami zdarzało mi się
nosić cięższą torbę do szkoły, więc bardzo szybko znalazłam
się przed komisariatem. Opuszczając budynek odetchnęłam z ulgą,
nie było wcale tak źle, jak się tego spodziewałam.
Zerknęłam
na chłopców - Eric siedział na masce samochodu, a gdy mnie
zobaczył, od razu podbiegł, aby mi pomóc. Chris stał oparty o
drzwi auta i palił papierosa.
-
Karne prace społeczne czy kartony na twoje bagaże? - rzucił
roześmiany Anderson.
- Ty
się tak nie ciesz, jak znów będziesz wagarować, to ciebie ojciec
wywali z domu - wystawiłam mu język, a gdy Eric pozbawił mnie
kartonów, dałam mu kuksańca w bok.
-
Ała! - jęknął mój brat.
-
Nie marudź, Chris, tylko otwórz ten pierdolony bagażnik - rzucił
mój chłopak nieco zniecierpliwiony.
Podeszłam
do niego, a on objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Mój
brat ładował kartony do bagażnika, nieźle przy tym klnąc, bo
cały schowek miał zapełniony jakimiś pierdołami. Po kilku
chwilach upchał stos dokumentów i ruszył w stronę miejsca dla
kierowcy.
-
Dobra, mała, zawieziemy cię do domu i wracamy do szkoły -
westchnął, przekręcając kluczyk w stacyjce.
~ sookehh
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz