środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 3.

Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok do przodu, ale chwilę później cofnęłam się. Powtórzyłam te czynności chyba z sześć razy zanim odważyłam się ruszyć dalej. Byłam przerażona, a fakt, że nie ma przy mnie Chrisa, który może załagodziłby całą sytuację, dołował mnie jeszcze bardziej.
Weź się w garść, Destiny!
Uciszyłam jeden z głosów w mojej głowie, który potęgował moje uczucie strachu. Mimowolnie przesunęłam dłonią po naszyjniku, który zdobił moją szyję i znów wzięłam głęboki oddech.
Raz się żyje, prawda?
Zaczęłam szybkimi ruchami wspinać się po kamiennych schodach, które jeszcze nie zdążyły wyschnąć po porannym myciu. W powietrzu unosił się gryzący zapach użytego detergentu, który ustąpił dopiero, gdy weszłam na piętro, gdzie mój ojciec miał swój gabinet. Po drodze minęłam jego kolegę, witając się z nim szybkim skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Starałam się nie myśleć o tym, co za chwilę miało nastąpić. Spodziewałam się każdej możliwej reakcji, nawet wywalenia z domu, naprawdę.
W końcu dotarłam do wielkich, dębowych drzwi. Spoliczkowałam się mentalnie i rozkazałam sobie wziąć się w garść. Aż tak źle chyba nie będzie?
Zastukałam. Dwa razy. Kiedy ojciec pozwolił mi wejść, zawahałam się na chwilę - mogłam uciec i ukrywać mój sekret. No ale na jak długo?
Weź się w garść!
Położyłam spoconą dłoń na zimnej klamce i nacisnęłam ją, pchając drzwi do przodu.
- Dzień dob... O, cześć, Destiny! - zawołał radośnie ojciec, uśmiechając się do mnie szeroko. Siedział w swoim ulubionym fotelu i czytał gazetę, jedząc przy tym drugie śniadanie. Czyli pączki.
- Hej, tato...
- Siadaj, słońce. Chcesz? - wskazał na słodkości, które leżały na zielonym talerzyku zaraz obok żółtego kubka z kawą. Kiedyś ojciec przynosił ją hurtowo do domu, ale jako, że była pozbawiona wszelkiego smaku, razem z Chrisem zbuntowaliśmy się i udało nam się skłonić tatę do kupna tej ze sklepu. Czasami tylko widywałam jej resztki w starych pojemnikach, które zapomnieliśmy opróżnić.
- Yhm, nie jestem głodna... - bąknęłam niewyraźne.
- Więc co cię do mnie sprowadza? - zapytał podejrzliwie.
Wzięłam głęboki wdech.
- Wywalili mnie ze szkoły.
- Słucham?
- Wywalili. Mnie. Ze. Szkoły.
- Żartujesz, prawda? - parsknął ojciec.
- Chciałabym - zacisnęłam usta w cienką linijkę.
Nastąpiła cisza. Słychać było tylko nasze miarowe oddechy i dźwięk radiowozu za oknem. Strach powoli paraliżował moje kończyny, ledwo mogłam oddychać. Ojciec głośno westchnął, stając przy oknie, plecami do mnie, przez co nie mogłam zobaczyć jakie uczucia malują się na jego twarzy. Zacisnęłam wargi i czekałam.
- Dobrze - powiedział po chwili, która dla mnie była pieprzoną wiecznością. - Teraz jedź do domu, jak wrócę z pracy to zastanowimy się co dalej.
- Nie jesteś na mnie zły?
- Jestem na ciebie kurewsko wściekły - ojciec odwrócił się w moją stronę, a jego twarz przykrył surowy wyraz, który nie wróżył nic dobrego.
- Przepraszam - jęknęłam.
- Według ostatniej woli twojej mamy zapisałem cię do liceum katolickiego, tego, które ona ukończyła i jej marzeniem było, abyś poszła w jej ślady. Miałem nadzieję, że dyscyplina tam panująca chociaż trochę cię zmieni. Zawiodłem się - mówił to bardzo spokojnym tonem, jakby opowiadał o czymś całkowicie normalnym.
- Ja...
- Codziennie patrzę na ciebie i widzę twoją matkę. Jesteś do niej tak bardzo podobna, jednak w tym przypadku bliżej ci do Chrisa niż do twojej mamy.
- Co sugerujesz? - zmarszczyłam brwi.
- Obydwoje chcecie być wolni i robić to, co chcecie, a niekoniecznie to, co powinniście. Kiedyś wam to minie, ale to jeszcze nie dziś czy jutro - westchnął ojciec i delikatnie uśmiechnął się do mnie.
- Przepraszam, że cię zawiodłam.
- Każdy popełnia błędy. Wieczorem pomyślimy o nowej szkole.
- Dziękuję - odetchnęłam z ulgą.
- Ja skoczę po karton z dokumentami i zawieziesz je do domu, Chris i Eric ci pomogą. Potem powiedz bratu, że ma wracać do szkoły, bo dam mu szlaban na najbliższy miesiąc, bo nic nie zrobił sobie z naszej ostatniej rozmowy o wagarowaniu.
- Dobrze - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Ojciec opuścił pomieszczenie, a ja oparłam się o jego dębowe biurko i zaczęłam bawić się prezentem od Erica. Naszyjnik był diabelsko ciężki i na dodatek zimny, ale było to bardzo miłe uczucie, gdy dotykał mojej ciepłej skóry. Obracałam go w dłoni, oglądając każdy najmniejszy szczegół. Nagle poczułam jak dolna część krzyża upada na podłogę, a dookoła rozsypuje się biały proszek. Możliwe, że wielu ludzi zaczęłoby zastanawiać się co to jest, ale ja znając Erica, wiedziałam, że to nie mąka czy pokruszona kreda.
Spanikowana uklękłam na zimnej posadzce i zaczęłam szybko wycierać owe miejsce chusteczką, którą miałam w kieszeni. Gdyby ktoś z kolegów ojca dowiedział się o tym, że w jego gabinecie jest chociaż odrobina narkotyków, mógłby się pożegnać ze swoją pracą i nami, a przywitać z więzienną rzeczywistością w jakimś zakładzie w Cardiff. Ostrożnie zebrałam wszystko do chusteczki i wepchnęłam ją w głąb kieszeni, a resztę po prostu starłam palcem, a to co na nim miałam, wtarłam w dziąsła. Później podniosłam dolną część naszyjnika i szybko przymocowałam ją do tej górnej. W momencie, gdy podniosłam się z podłogi, wszedł ojciec z trzema kartonami, które ułożone na jego rękach, całkowicie zasłaniały mu drogę.
- Weź to do domu i postaw w kuchni - powiedział, wręczając mi stertę papierów.
- To na rozpałkę czy jak? - rzuciłam, aby odrobinę rozluźnić atmosferę.
- Szukamy seryjnego mordercy, a ja teraz muszę dopasować główne cechy jego morderstw do akt, które zebraliśmy przez ostatnie dziesięć lat...
- Okey. Więcej wiedzieć nie muszę - przerwałam mu i ruszyłam do wyjścia.
- Widzimy się wieczorem - zawołał za mną.
- Oczywiście - odparłam i zatrzasnęłam nogą drzwi.
Kartony, które na pierwszy rzut oka wydawały się cholernie ciężkie, w rzeczywistości wcale takie nie były. Czasami zdarzało mi się nosić cięższą torbę do szkoły, więc bardzo szybko znalazłam się przed komisariatem. Opuszczając budynek odetchnęłam z ulgą, nie było wcale tak źle, jak się tego spodziewałam.
Zerknęłam na chłopców - Eric siedział na masce samochodu, a gdy mnie zobaczył, od razu podbiegł, aby mi pomóc. Chris stał oparty o drzwi auta i palił papierosa.
- Karne prace społeczne czy kartony na twoje bagaże? - rzucił roześmiany Anderson.
- Ty się tak nie ciesz, jak znów będziesz wagarować, to ciebie ojciec wywali z domu - wystawiłam mu język, a gdy Eric pozbawił mnie kartonów, dałam mu kuksańca w bok.
- Ała! - jęknął mój brat.
- Nie marudź, Chris, tylko otwórz ten pierdolony bagażnik - rzucił mój chłopak nieco zniecierpliwiony.
Podeszłam do niego, a on objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Mój brat ładował kartony do bagażnika, nieźle przy tym klnąc, bo cały schowek miał zapełniony jakimiś pierdołami. Po kilku chwilach upchał stos dokumentów i ruszył w stronę miejsca dla kierowcy.
- Dobra, mała, zawieziemy cię do domu i wracamy do szkoły - westchnął, przekręcając kluczyk w stacyjce.

~ sookehh

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 2.

Wyciągnęłam fajkę z kurtki i odpaliłam ją. Zaczęłam machać nogami, żeby zabić czas, a z ust wypuszczałam idealne kółka. Po jakiś dziesięciu minutach przyjechał Chris.
- Dłużej to już nie można było? - warknęłam kiedy otworzył drzwi.
- Mała uspokój się.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj - zagroziłam mu i otworzyłam drzwi koło kierowcy.
Ku mojemu zaskoczeniu siedział tam Eric.
- Cześć Destiny.
Wyszedł z samochodu, a ja mruknęłam coś na przywitanie. Uśmiechnął się ukazując biel swoich zębów i pochylił się w moją stronę. Spojrzałam w jego szare oczy i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Możesz mi do cholery jasnej wytłumaczyć jakim to cudem wyleciałaś ze szkoły?
Usłyszałam głos Christophera, ale nie miałam pojęcia, kiedy do nas podszedł.
- Możesz nam nie przeszkadzać? - warkną Eric, a ja się odsunęłam.
- To moja siostra.
- A moja dziewczyna.
Stanęłam jak wryta. Przecież nie jestem jego dziewczyną. Ale chciałabyś, podpowiedział mój głosik w głowie. Nie zaprzeczę, pomyślałam.
- Od kiedy jesteście razem? - Chris był widocznie tak samo zdziwiony jak ja.
- Od teraz.
Podszedł do mnie z ustami rozciągniętymi w wielkim uśmiechu. Pogłaskał mnie czule po policzku i powoli zbliżył swoje usta do moich. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, ale nie ruszyłam się z miejsca. Puścił do mnie oczko i połączył nasze wargi w delikatnym aczkolwiek stanowczym pocałunku. Kiedy zakończył pocałunek po jakimś czasie szepnął mi na ucho:
- Kocham cię.
Dobra to było dziwne, on mnie kochał. Eric mnie kochał. Tego to się naprawdę nie spodziewałam. Przecież my się tylko przyjaźniliśmy. Nic więcej. Jak widać on coś do mnie czuł albo po prostu chciał pokazać mojemu bratu jaki to jest lepszy od niego czy coś. Ja tego naprawdę nie rozumiem.
Przestałam w końcu o tym wszystkim myśleć i spojrzałam na Erica. Uśmiechnął się do mnie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Mam coś dla ciebie Destiny - mówiąc to wyciągnął na wierzch naszyjnik, który miał schowany za bluzką.
- Przestaniecie się wreszcie migdalić? To jest obrzydliwe - burknął Chris i złapał mnie za rękę. - Musimy jechać do ojca i przekazać mu tą radosną nowinę. A mianowicie, że wywalili cię z liceum. Na pewno się ucieszy - powiedział sarkastycznie i pociągnął mnie w swoja stronę.
- Niech ona sama zdecyduje co chce zrobić, bo może woli spędzić czas ze swoim chłopakiem.
No i zaczną się kłócić, no po prostu zajebiście. Jeszcze tego brakowało, prawda? Dwaj najlepsi przyjaciele i zarazem dwie najważniejsze osoby w moim życiu będą się kłócić. I przez kogo? Przeze mnie. Widzisz do czego doprowadzasz? Przez ciebie wszystko się zepsuje. Zamknij się, powiedziałam do swojego drugiego ja. Odetchnęłam głęboko i złapałam ich za ręce. Momentalnie spojrzeli na mnie nic niewiedzącym wzrokiem.
- Możecie się z łaski swojej zamknąć? - przytaknęli równocześnie. - Dziękuję, a jeżeli nie to nogi z dupy powyrywam i tyle z tego będzie - zaśmialiśmy się wszyscy. - Pora jechać do ojca, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział Christopher i mocniej ścisnął moją dłoń. - Poradzisz sobie mała.
- Zabiję cię. Jak Boga kocham cie zabiję - powiedziałam przez zęby. - A teraz może zawieziesz mnie łaskawie do ojca?
- To może poprosisz?
- Och, rzeczywiście. Spierdalaj braciszku - odsunęłam się od nich i poszłam do samochodu.
Otworzyłam drzwi i usiadłam z tyłu, żeby zrobić miejsce z przodu dla Erica. Po raz pierwszy w życiu jesteś miła, co? Och, wal się. Mam cię dość. Nie ma to jak gadać do siebie. Co się ze mną dzieje? Ku mojemu zaskoczeniu Eric usiadł koło mnie. Złapał mnie za rękę i położyła na niej naszyjnik, który chyba miał mi wcześniej dać. Był to krzyż, dosyć spory. Ledwo mieścił mi się w dłoni. No i był trochę ciężki.
- To dla ciebie. Noś go zawsze - mówiąc to odgarnął mi włosy z ramion, a następnie zawiesił mi naszyjnik, który swobodnie opadł na mój dekolt.
Pocałowałam go w policzek i uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję - wtuliłam się w niego mocno. - Obiecuję, że zawsze go będę nosić. Zawsze.
- Dobra kochanieńcy - usłyszałam Chrisa zza drzwi. - Jedziemy w końcu do ojca.
Otworzył drzwi i usiadł nawet na nas nie spoglądając. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszyliśmy spod mojej szkoły. No cóż, raczej spod mojej byłej szkoły. Ojciec się nieźle wkurwi. Oj tak.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Chciałam jakoś ochłonąć zanim się z nim zobaczę. Miałam nadzieję, że Christopher mnie jakos wesprze, ale chyba nie miałam na co liczyć z jego strony.
Straciłam poczucie czasu i dopiero kiedy zahamował, zdałam sobie sprawę, że jesteśmy już na miejscu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam rozpromnienioną twarz Erica.
- Wiesz, że w ogóle nie pomagasz? - burknęłam.
- Oj mała już przestań. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz - pocałował mnie w policzek i otworzył przede mną drzwi.
Niechętnie wyszłam z samochodu. Uniosłam głowę, a moim oczom ukazał się widok ceglanego budynku nieumyślnie pomalowanego na biało i granatowo. Wytarłam spocone ręce i spodnie i się wyprostowałam.
- Destiny - odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos Chrisa. - Powodzenia.
Uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam w stronę drewnianych drzwi prowadzących do piekła.

~ colorshandy