niedziela, 7 września 2014

Rozdział 6.

Zajęcia artystyczne. Phi, kto wymyślił taki idiotyczny przedmiot?
Rzuciłam torbę na ostatnią ławkę w klasie i usiadłam na krześle. Nie miałam nawet zamiaru przeprosić za spóźnienie, które wyniosło zaledwie 5 minut.
Dziwne było to, że nikt wcześniej nie zajął tego miejsca. Jakby czekało specjalnie dla mnie. Miałam stąd bardzo dobry widok na całą klasę.
Wyciągnęłam z torebki notes i długopis. Zaczęłam coś bazgrolić i nawet nie zauważyłam kiedy spod mojego "pióra" wyszedł, hm... obraz oczu. Obraz pięknych oczu, które ujrzałam tylko raz... i które wpatrywały się teraz we mnie. Spuściłam wzrok, gdy ujrzałam, że Fate się na mnie patrzy.
Co on tu robi?
Ma tu lekcje tak jak ty idiotko.
Oj cicho, warknęłam w myślach i mimowolnie się zarumieniłam.
Miał dziewczynę a przypatrywał się mi. A ty masz chłopaka i też się na niego gapisz. Zaraz nie wytrzymam. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Postanowiłam skupić się na lekcji co dla mnie było bezsensownym zajęciem. Ale lepsze to niż wgapianie się w chłopaka szkolnej lafiryndy. Odwróciłam wzrok i skupiłam się na rysowaniu tego, co zostało mi przerwane. Lekcja minęła spokojnie. Nauczycielka nic się nie czepiała, co było dla mnie nowością. Rozległ się dzwonek i wszyscy zaczęli się pakować. Wrzuciłam swoje rzeczy niedbale do torebki, gdy przede mną rozległ się głos nauczycielki.
- Panno Destiny, proszę podejść na chwilę.
Powstrzymałam salwę przekleństw, która cisnęła mi się na język. A dopiero ją pochwaliłam, pomyślałam.
Co za szybko, to niezdrowo, pamiętasz? Znów odezwał się ten wredny głosik, to moje drugie ja.
Z niechęcią zostałam po tej nudnej lekcji. Podeszłam z gracją do biurka panny Sophie. Nie była jeszcze mężatką, a już zaczęła, hmm… przekwitać? Boże Święty, skąd u mnie takie słownictwo. Otrząsnęłam się i stanęłam przy biurku, które było zawalone różnymi papierami i o dziwo jakimiś tkaninami. No tak, pieprznięta nauczycielka sztuki, z tego co mówił mi kiedyś przypadkiem Christopher.
- Panno Anderson, niech pani sobie nie myśli, że nie zauważyłam panny znacznego spóźnienia - spojrzałam na nią ze znudzeniem, ale wciąż słuchałam tego, co ma mi do powiedzenia. Jakoś nie uśmiechało mi się zostawać pierwszego dnia w nowej szkole po lekcjach.
- I co w związku z tym?
- Proszę nie być bezczelną - oburzyła się. - Nie będę zamykała cię w kozie ani skazywała na prace porządkowe, bo to według mnie bez sensu - w duchu się z nią zgodziłam. - Za to będziesz brała udział w szkolnym przedstawieniu.
- Dokładnie to musicalu.
Odwróciłam się i moim oczom ukazał się nikt inny tylko Fate Parker. W sumie to tego można było się spodziewać. Jak w jakiejś durnej i do tego cholernie taniej komedii romantycznej. Tym razem bez happy endu.
Cóż, przykro mi, moje ja odezwało się z sarkazmem.
- Musicalu, powiadasz? - zlustrowałam go wzrokiem, który po jakimś czasie zatrzymał się na jego kształtnych ustach. - Cóż, mamy problem. Ja nie potrafię śpiewać. Jeśli to wszystko, to życzę miłego dnia. Do-nie-zobaczenia.
I po prostu wyszłam. Co oni sobie myślą? Że za jakieś głupie pięciominutowe spóźnienie będę śpiewać w jakimś idiotycznym czymś przed całą szkołą. Niedoczekanie boskie.
- Destiny, zaczekaj!
- Czego ode mnie chcesz? - tak, to znów był Fate.
- Nie bądź niemiła.
- Nie mów, że jestem niemiła dopóki mnie nie poznasz - odgryzłam się i pomimo jego prośby o poczekanie, ruszyłam w dalszą drogę.
- Chcesz, żeby wyrzucili cię ze szkoły?
Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego.
- Nie zrobią tego.
- A jednak, Destiny. Nie znasz panny Sophie. Jest cholernie mściwa, a biorąc pod uwagę, że dyrektor jest jej niedalekim wujem, to sama wiesz co z tego może wyniknąć.
Westchnęłam głośno i zamknęłam oczy.
- Jeden musical, rola jakaś drugoplanowa. Nic więcej. Dziękuję za uwagę - ukłoniłam się ironicznie. - Żegnam.
Nie obchodziło mnie to, co sobie o mnie pomyślał. Miałam to głęboko w dupie. Jak na razie chciałam znaleźć Erica, co niestety mi się nie udało po dziesięciu minutach poszukiwania. Poszłam do toalety. Otworzyłam torebkę i znalazłam w niej puder. Wzięłam pędzelek i delikatnie przejechałam nim po kościach policzkowych. Wyciągnęłam fajkę i zapalniczkę. Weszłam do kabiny i usiadłam na sedesie. Wiedziałam, że na terenie szkoły nie można było palić, jednak miałam to w głębokim poważaniu. Wypuściłam bucha z ust i się uśmiechnęłam. Wbrew rozumowaniu mojego mózgu czułam, że serce podpowiada mi co innego. Byłam z Ericem, ale myślami wciąż wracałam do brązowych oczu Fate'a, jego kształtnych warg, które praktycznie ciągle układały się w (niestety) zaraźliwy uśmiech. Wypuściłam dym, który wzleciał wysoko w górę i w miarę wzlotu znikał. Usłyszałam jak ktoś wchodzi do łazienki. Nie pomyliłam się, zgadując, że to były dwie osoby.
- Morrigam, widziałaś tą nową, jak jej tam, Destiny? - byłą niewysoką blondynką, która miała zdecydowanie za dużo pudru na twarzy. Zauważyłam to, gdy ledwo lawirując na desce klozetowej, zajrzałam przez górną część kabiny. Tak, nadal paliłam.
- Tą blond sukę? Oczywiście. Pojawiła się w łazience, gdy wychodziłam z Fate'm. Chyba myślała, że mu obciągnęłam. A niech wie, że jest mój. Wytrzymać z tym nudziarzem do końca college'u i dobrą pozycję na uniwerku mam zagwarantowaną.
Zaśmiała się jak taka typowa suka i dziwka. Zastanawiałam się po co mam się dłużej przed nimi ukrywać. Wyrzuciłam niedopałem i spuściłam wodę z hukiem upuszczając deskę. Otworzyłam drzwi i podeszłam do umywalek. Odkręciłam wodę i włożyłam do niej ręce. Myjąc dłonie w powolnym tempie przyglądałam się mimice twarzy Morrigam, która z sekundy na sekundę stawała się coraz inna. Zakręciłam kurki i otrzepałam ręce nad zlewem. Zwinnym ruchem założyłam torbę na prawe ramię i ruszyłam do drzwi wyjściowych. Odwróciłam się na odchodne i z uśmiechem na twarzy, powiedziałam:
- Zobaczymy, czy jest twój.

Zamknęłam za sobą drzwi i głośno się zaśmiałam.

~ colorshandy